Orzeszki



To są orzeszki!
Piękne!

I smakowite też.
Żeby je  zrobić konieczna jest specjalna "patelnia" i przepis.
O co  trudniej?
Z patelnią otyle łatwo, że jak już raz się o nią wystaramy to ją mamy a przepis... no włansie wiecznie  nie doskonały.
Pierwsza wersja wypełniła kuchnie dymem a samą kuchenkę utopiła  w gorącym tłuszczu; druga dawała albo przypalone, albo nie dopieczone, albo pękające, albo suche orzeszki; trzecia - trzeciej  nie było, chyba zostaniemy  przy pierwszej bo efekt dała bardzo smakowity.




Dobry orzeszek, to pełen orzeszek.
Pierwsze podejście - klasyk - torebeczka, mleko, mikser i masa gotowa. Dobra, nawet pyszna, takie to już nasze smaki, czczące parówki i sos czosnkowy na jogurcie, Biedronki i wszystko co z proszku i wody.
Podejście drugie - prawdziwie orzechowe bo i z orzechami prawdziwymi. Tylko coś się pomieszało, poprzestawiało, jedne orzeszki się ukryły inne wpadły w masę i właściwie nikt nie wie co w tym drugim wypełnieniu się znalazło a co znaleźć się powinno. Efekt - też pyszny, nabierający mocy z czasem, tzn. drugiego, a może i czwartego dnia po przygotowaniu, orzeszki były najsmakowitsze! Szkoda, że nie do powtórzenia.
Było jeszcze jedno wypełnienie, podebrane z sąsiedniego stołu - i to było to! Lecz przepis trudniej powtórzyć.


Przepis :)
Trochę potrzymałyśmy Was w niepewności co użyłyśmy żeby zrobić te smakowitości, dziś jednak postanawiamy odkryć rąbek tajemnicy:)
Orzeszki podejście pierwsze!- przepis zaczerpnięty od pewnej sympatycznej sąsiadki ("patelnia" zresztą też od niej zdobyta:))
0,5kg. mąki
1 kostka margaryny (najlepsza Palma)
2 łyżki cukru
2 łyżki smalcu
1 łyżka octu
2 łyżki gęstej śmietany
1/2 łyżeczka sody
2 żółtka
Mąkę przesiewamy, dodajemy margarynę, smalec, cukier, śmietanę, sodę i ocet. Siekamy nożem, po chwili (gdy ocet wejdzie w pozostałe składniki) dodajemy żółtka, szybko zagniatamy ciasto i odstawiamy na ok 10min. Po tym czasie odrywamy po kawałku z ciasta, formułujemy małe kulki które później będziemy wrzucać na rozgrzaną patelnię. Pieką się około 3 minut, pamiętajcie o przekładaniu patelni na drugą stronę, co jakiś czas trzeba zaglądać czy już są gotowe (powinny osiągnąć złoty kolor). Wielkość kulek trzeba testować naocznie. Jedna z cioć, która tą technikę ma opanowaną do perfekcji sprzedała nam patent na idealnie równe orzeszki - ciasto rozwałkowujemy jak na pierogi i kieliszkiem (wielkość trzeba dopasować do patelni) wycinamy kółeczka które później układamy na patelni. Zbliża się czas następnej próby więc sprawdzimy czy to nie kłamstwo :)


W naszym wykonaniu z braku wszystkich składnik nie dodałyśmy octu. Mimo tego orzeszki wyszły rewelacyjnie:) Słodkie, chrupiące, ohhh tak to ten smak który pamiętamy z dzieciństwa:) Masa jak już wspomniałyśmy torebka i mikser :)

Orzeszki podejście drugie!
Lekki zawód - coś jest nie tak. Po poprzedniej powodzi tłuszczu na kuchence, ograniczyłyśmy tłuszcz jedynie do margaryny. Zdecydowanie to nie to, smalczyk to smalczyk swój smak ma - orzeszek bez niego nie jest dobrym orzeszkiem.
Jako że druga próba przypadła na święta, chciałyśmy zabłysnąć, że oprócz umiejętności opanowania miksera potrafimy się obsługiwać innymi akcesoriami kuchennymi - np. makutrą, masa została od poczatku do końca zrobiona własnoręcznie.
Masa!
10 dag masła
12 dag zmielonych orzechów włoskich
1 żółtko
12 dag cukru pudru
2 łyżki spirytusu
1 łyżka kakao
Wszystkie składniki należy utrzeć ze sobą na gładką masę - my zastosowałyśmy makutrę, ale mikser pewnie też dałby sobie z tym radę:)
I znów coś nie tak:) Na stole tyle rzeczy że można było się pogubić, do masy trafiło tylko 5 dag orzechów, a zamiast spirytusu 5 łyżek rumu. Suma sumarum, nie wszystkie orzeszki mogły cieszyć się nadzieniem, a te napełnione zostały zabronione dla dzieci, uznane jako wysokoprocentowe :)
Taki potencjał a taka porażka, zamiast idealizowanego smaku dzieciństwa - gorzelnia:P
Ciocia dobra rada, oprócz patentu na ciasto, sprzedała też przepis na masę, prawdzie orzeszkową. - 14 lutego kolejna próba:) tym razem musi się udać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz